Sieradzka prokuratura po doniesieniach prasowych bada sprawę rzekomej sprzedaży list, na których podpisali się chętni wesprzeć referendum odwołujące prezydenta Sieradza.
- Zdarzyły się sytuacje, że do osób zbierających podpisy przychodziły osoby, które proponowały wykupienie list za 10 zł. Wiem ze źródeł, że jedną lub dwie takie listy udało się nabyć. Mówimy jednak o tym głośno, że nie ma przyzwolenia na takie praktyki. Ja nie będę nikogo o tym zawiadamiał. Uczulam swoich ludzi, aby takich sytuacji nie było, nie chce bić piany, nie chcę zawiadamiać policji ani prokuratury jeżeli nikogo nie złapałem za rękę - mówił Michał Terka, inicjator referendum, na antenie Radia Łódź.
Takiej postawie radnego dziwi się jednak Tadeusz Brzozowski, dyrektor delegatury Krajowego Biura Wyborczego w Sieradzu. - W interesie tej osoby jest ochrona swoich list oraz obowiązek ochrony danych osobowych, które są na tych listach - tłumaczy dyrektor KBW.
Prokurator Arkadiusz Majewski wyjaśnia, że to na zarządcy bazy danych leży obowiązek jej odpowiedniego zabezpieczenia, tak aby nie dostała się ona w niepowołane ręce, dlatego sieradzka prokuratura przyjrzy się sprawie. - Zostaną przeprowadzone czynności sprawdzające w celu ustalenia, czy faktycznie zostało popełnione przestępstwo. Jeśli te czynności potwierdzą, czy też na ich podstawie poweźmiemy uzasadnione podejrzenie, że takie przestępstwo mogło zostać popełnione, to zostanie wszczęte dochodzenie - mówi prokurator.
Jeżeli potwierdzi się, że dane "wypłynęły", to osobie, która do tego doprowadziła grozi kara do 3 lat pozbawienia wolności.
Radny powiatowy Michał Terka odmówił nam komentarza w tej sprawie, twierdząc, że jego wypowiedzi są przez nas manipulowane. My zaś radnemu przypominamy, że jeżeli tak faktycznie jest, to może przysłać do nas sprostowanie, które z przyjemnością opublikujemy.
Zobacz także: Referendum w oparach absurdu (1)